piątek, 10 kwietnia 2009

otobus

Trochę popaduje deszczem i spieszymy się na autobus. Przeskakujemy z chodnika na ulice, z ulicy na chodnik – mostkami nad rynsztokami. Pada i ciemno juz malo widac, zwlaszcza kobiety w tych czarnych mantach wyskakują z ciemności tak ze mozna sie zderzyc. Jestesmy na polnocy Teheranu, gdzie powietrze zwykle jest swierze - jak na rynku w Katowicach, ale teraz moze rzeczywiście trochę lepiej przez ten deszcz sie oddycha. Na Qods square skrecamy w prawo i juz tylko w dol ulica na południe. Tam dalej widac autobusy i przystanki. Pierwszy stoi troche blizej ale pusty. Motor zajezdza droge – unik na chodnik, zagladamy do autobusu kierowcy nie ma. Rozkladu nawet na przystanku nie szukam bo autobusy miejskie, jak w afryce, ruszają jak sa pelne. Dalej schodzimy ulica w dol do kolejnych przystankow . Stoja autobusy bez kierowców, ludzie czekaja na przystankach jakiś samochód blokuje chodnik wiec dalej idziemy jezdnia. W kolejnym autokarze pytamy „picz szemiran?” siedzących pasarzerow. Przytakują. Wsiadamy. Kierowca juz zbiera po 500 riali (20gr) od osoby. Paru facetów w przedziale męskim, parę kobiet w tyle autobusu.


Siadamy osobno w swoich kategoriach, a ja proszę wspoltowarzyszy pasazerow zeby mi ktorys powiedzial kiedy mam wysiasc, kiedy bedzie tardzykistan station. Znajduje sie taki jeden z pociagla glowa co mi powie – siadam obok niego. Nawet sie nie zapelnilo do konca a juz ruszamy. Czekam chwile czy pociagla glowa nie chce spytac skad jestem i ile mam lat. Widac nie chce wiec, zakladam na uszy walkmana. Kierowca nie meczy disla ikarusa bo otobus sam toczy sie w dol. Mijamy dwuch kolesi co sie szarpia. Blyszczace wystamy smigaja za oknami .Sklepy z telewizorami. Jakis parowoz na ekranie sony bravii, po drugiej stronie wystawa samsungow. Ktos z pobocza wlancza sie do ruchu – nasz kierowca gazuje. Za oknem przesowaja sie stojace na wystawie mercedesy. Czy to pies spal w rogu tego salonu ? Kierowca hamuje - swiatla. Poboczna uliczke przechodzi kobieta za swoim mezczyzna – moze to ta co dzis w muzeum zakladala swojemu mezowi pantofle. Kierowca puszcza hamulec, wyprzedzamy ta pare, podskakujemy na progu, przejezdzamy pod niebieskim przejsciem dla pieszych. Slucham iranskiego pop/disco i rozgladam sie po autobusie. Po prawej dwuch schludnych kolesi z teczkami na kolanach. Stop. Przystanek i jakis dziadek z duzymi workami wtarabania sie na poklad. Zjezdzamy dalej, na poludnie, w dol po mokrej drodze po tym deszczu ktory chyba juz nie pada. W szybie krople i palgajace refleksy wystaw. Znowu sony, znowu auta i zyrandole na wystawach. Ludzie machaja na poboczu. Hamulec i stop. Chwilowe zamieszanie - ktos wsiada, ktos wysiada. Jakas czerwona reklama odbija sie w brudnej szybie.Mysle sobie dobrze ze przynajmniej nie smierdzi moczem jak ostatnio i ze wogle to juz tu normalnie ze juz sie do tego przyzwyczilem. I nawet pisac o chedzabach i mantach to jakos tak nie pasuje bo tu za oknami normalne zycie sie toczy. I zeby Iran przedstawic trzeba by najpierw opowiedziec o wszytkim co tu zwyczaje i naturalne jak w Polsce. Ze rano ustawiaja sie kolejki po chleb, ze dzieci maszeruja do szkoly, ze dorosli wysiaduja godziny pozamykani w biurach, ze w telewizji seriale, ze wlasnie ci ludzie w tyma utobusie z tymi teczkami siedza normalni i zmeczeni. Potem dopiero wypadalo by wspominac o wszystkich istotniejszych roznicach. Ogolnie jednak to zwyczajnie jak kazdym autobusie w kazdym miescie na swiecie ktos przede mna zaczesuje sobie wlosy. Wszedzie moze sie zdarzyc ze pasarzer przede mna pedzie sobie bezskutecznie przesowal wlosy z bokow na lysiejacy srodek glowy. Na palcu blyszczy gruby srebrny sygnet a nadgarstek opasa spory srebrny zegarek. Niestety ani luksusowy zegarek ani sygnet nie zamaskuja deficytu wlosowego. Wiem to ja i wie to koles siedzacy na lewo od zaczesujacego sie kolesia. Ten z kolei wygodnie rozsiadl sie na skayowym siedzeniu z bialymi blyszczacymi sluchawkami w uszach i jest cool. Nie interesuje go lysina sasiada, nie zajmuja go te problemy. Jest w autobusie ale slucha muzyki wiec jest i tu i gdzies tam gdzie gra muzyka. Przystanek. Stop. Wsiada dziadek co bedzie zagadywal kierowce i zaslanial mi widok na ulice z przodu. Ruszamy dalej na dol na poludnie. Mnie sie juz disco/ pop iranski skonczyl, teraz balkanskie rytmy. Tez pasuja to tego miasta co widze za szybami. Czerwone swiatlo. Hamulce – stop. Samochody z prawej wbijaja na glowna ulice jeszcze kilka sekund po zmianie swiatla dopuki nasz autobus nie wryje sie na skrzyzowanie. Gaz. Toczymy siew dol. Blyszczace wystawy kinkietow i zyrandoli, po drugiej stronie cukierki, obok koktajle. Samochody ciagle przepychaja sie w rytmie balkanskim, jak we wloszech wszytko na styk. Motory za to czasem rozlupywane jak orzechy wloskie jesli jest juz za bardzona styk. Nawet nie zauwazylem a po prawej siedza juz inni kolesie, tez eleganccy z tym ze jeden z reklamowka, gdyby nie to to moglbym ich pomylic z tym co siedzieli tam w czesniej. Na pierwszym sierdzeniu, przed dziadkiem co wlazl z tobolami, siedzi koles w pomaranczowawym polarku. Nie widze dokladnie bo ciemno juz i te swiatla ciagle blyskaja. Widze tylko ten polarek potylice i uszy. Ale wiem ze jego wzrok siega poza ta brudna szybe ktora ma przed oczami i poza ten brudny chodnik na ktory mimowolnie spoglada. Stop - czerowne swiatlo, klaksony, przepychanie i ruszamy dalej w dol na poludnie. Pomaronczowy polar dalej nieruchomo spoglada przez okno. Pewno sie zamyslil. Ale nad czym? Moze zmeczony po pracy sam nie wie o czym mysli. Ciekawe. Mnie sie balkanska muzyka juz skonczyla i teraz Play Mobi. Przed chwila przegralem u znajomych na mp3 playera – spoko. Skrecamy na wschod potem znowu w dol na poludnie. Na wystawach panele, mijamy sklepy z wykladzinami. Zaraz potem znowu kilka sklepow z panelami i dywanikami lazienkowymi. Krzesla, na pietrze restauracja, kierowca dodaje gazu. Teraz to pedzimy w dol. Oby zadna kobieta w czarnym mancie nie przechodzila przez droge. Diesel milknie, zwalniamy na swiatlach. Wokol dalej sklepy z panelami podlogowymi i wykladzinami. Potem coraz wiecej mebli. Widze katem oka ze pociagla glowa patrzy na mnie. Nie reaguje, wole muzyke Mobiego. Jedziemy dalej w dol a on dalej patrzy. Wyciaga z pod nog parasol i pokazuje na palcach „jeszcze dwa przystanki” . Przystanek stop. Po chwili jakis halas, kobieta krzyczy. Zasnela i teraz wybiega w pospiechu na ulice z czteroma wypchanymi reklamowkami. Jedziemy dalej. Mysle sobie ze ten Moby to swietnie pasuje do atmosfery autobusu, bo wszyscy tacy smetni i zaspani. Disco pop i balkanski chalas bardziej pasuje do okolicznosci poza autobusowych. Pociagla glowa pokazuje palcem nasz przystanek – wysiadamy.

2 komentarze:

  1. a ja poczułam się przez chwilę jakbym z wami jechała otobusem...ehh,ściski ciepłe i dbajcie o rowerki.görü.ames

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziku czyta się to jednym tchem! Masz bardzo lekki i dynamiczny styl, powinieneś ksiązki pisać - poważnie!!
    Kasia N.

    OdpowiedzUsuń