środa, 29 kwietnia 2009

Przydrozne bistro



Zjechalismy dosc pozno i w kiepskiej pogodzie do gorskiej miejscowosci. Monika i Laila dojechaly tam szybciej samochodem. Szybko wbilismy do miejscowego bistro na dough-ash. Dough (wymawia sie jak dug z tym holenderskim gardlowym g) jest to kwasne mleko wymieszane z woda mineralna, zaskakujaco dobra kompozycja i nie zawsze trzeba zagryzac weglem. Ash to smaczna gesta zupa. Dough-ash to miks obu cieczy - rownie dobry. W sklepiku pewien jegomosc zaprosil nas do siebie do domu. Z radoscia przyjelismy zaprosdzenie bo robilo sie ciemno i bylo zimno, a przydrozne wioski iranskie jakos tak wieczorem wygladaja upiornie. Zawiozl nas samochodem do innej wioski z dala od drogi glownej. Z reszta nigdy tej wioski nie zobaczylismy bo gory ciagle byly przykryte chmurami. Gorskie strome podworko otoczone szarym pustakowym murem. Przed wejsciem do domu trzeba kamieniem odpedzic psa i juz mozna zdejmowac buty przed dywanem na schodach. pokierowal nas ow pan do, widocznie, pokoju goscinnego. Prowadzilo do niego osobne wejscie, pewnie byla to dobudowka. Dwa filary posrodku jak i wszytkie sciany w stanie surowym oswietlaly zwisajace na drutach gole zarowki. Podlogi wyscielono jednak dywanami i to chyba najwazniejsze. Wszytkie miekkie, czyste - nowe lub super zadbane. Spiesznie gospodarze wniesli lampo-pieco-grzejniki naftowe. W tej gorskiej wioseczce nie ma gazu a wiec 62 mieszkajace tu rodziny radza sobie transportujac nafte. Chwile pozniej wnasza juz czaj. W pokoju pojawia sie wyperfumowany syn, chwilowo zagluszajac naftowa zawiesine. Corki chowaja sie przede mna i Behzadem w drugiej czesci domu. Zona gospodarza donosi ciepla herbate po kilka razy. Chyba chodzi o to zeby pic ja goraca, bo wymieniaja pol pelne szklanki. Jest tez w Iranie tak ze nie jest zadnym fopa polozyc sie ot tak na dywanie i zasnac. Mialem juz ogromna na to ochode kiedy rozlozono w pokoju najwieksze sofre jakie w zyciu widzialem. Sofre to cerata rozkladana na dywanie. Szybko na rozstawionych talerzach usypano kupki ryzu. Do tego dostawiono duze porcje kurczakowe. Po takiej uczcie milo bylo zasnac na pospiesznie doniesionych materacach. I takie to kolejne przyjecie przypodkowo spotkanego pana w przydroznym bistro. Trzeba rowniez przyznac ze przyzwyczailismy sie troche do tej procedury...
Dzisiaj spimy na pogotowiu, znaczy tu nas ugoscili. Calkiem wygodnie siedzi sie przy biurku dyzurnego. Pod reka mam koran, obok stoi mala flaga iranu, zszywac i markery. Po lewej worek kostek cukru, na scianie Chomeini i szachidzi. Po zatym ksiazki zeszyty - papiery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz