środa, 30 października 2013

sobota, 2 marca 2013

Fin

Wrócilismy po plażowaniu w Prachuap do Bangkoku. Jutro ogarnie nas szał pakowania w te ruskie torby i kartony. Od południa bedziemy sie tarabanic na lotnisko. Dzisiaj o 1840 miejski wyswietlacz pokazywał 39C - z chęcią przemarzne gdzieś na przystanku PKSu...

https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/PrachuapBangkokFin




wtorek, 26 lutego 2013

Jedzenie tajów

To chyba ta gałąź kultury ktora jest najbardziej odporna na zachodnie wpływy. Jedzenie jest wszędzie, bardzo tanio i na ostro.
Łączy się tu ze sobą smaki które u nas sa nie parowalne. Słodki naleśnik z budyniem waniliowym, rodzynkami z... ketchupem czy majonezem, wędzone słodkie oblaty.
Dużo sie smarzy na głębokim oleju. Pomijając już robaki i skorpiony wszelkie potrawy makaronowe czy ryżowe przyżądzane są na krótko przed podaniem w wysokiej temperaturze oleju. Prawie zawsze więc jest świeżo i teoretycznie bez bakteryjnie. Dostępne są smażone lody w panierce!
Dużo jest też grilli. Zrobione najczęściej z przepołowioinej beczki metalowej, dymią już od samego rana pomiędzy innymi stoiskami. Griluje sie mieso, kiełbasy i morskie stwory. Wieprzowine czesto nadziewaja na cienki patyczek i sprzedaja w forme takich grilowych lizaków. Czasem ratowalismy sie wlasnie taka wędzona wieprzowiną z rana. Do tego woreczek klejacego się ryżu i to już dobrze imitowało śniadanie.
Niemniej właśnie poranne posiłki, zwłaszcza na trasie bywały problematyczne, zwłaszcza w muzumanskiej cześci tajlandii. Garkuchnie na południu z symbolem półksiężyca nauczylismy sie omijac. Zwykle stoi tam kilka garnków z ostrymi potrawami mięsnymi/rybnymi czasem już ostygłymi. Wybór potraw spory ale nic nam tam nie podchodzilo. Pojęcie o śniadaniu zachodnim, serwowanym w turystycznych miejscach, to liche 2 tosty z dżemem. Przywyklismy wiec do zupy makaronowej podawanej w wielu miejscach rano: wywar rosołowy na mięsie lub rybie(o smaku esencji zupki chińskiej) makaron ryżowy do wyboru ( gruby, cienki, niteczki, żółty) szczypiorek, grilowany czosnek, gotowane mięso (krojone, mielone, meat balle) plus czasem jakieś dziwne dodadki ktorych źródeł nawet nie da się domyśleć. Inni rowerzyści ratuja sie rano jogurtami i musli z siedem-eleven.
Od południa zwykle udaje sie znaleźć jakies miejsce z pad thai: smażony makaron ryżowy w sosie ostrygowym z krojona marchewką, szczypiorek (chyba), małe kukurydze, mieso do wyboru, kiełki bambusa, kapusta i jeszcze jakaś inna zielenina, czasem posypane smarzonymi zmielonymi orzeszkami arachodowymi, sezamem albo nerkowcami. Kosztuje to 3-4 zł!
Poza obcymi smakami zaskakuje forma np. te grilowe lizaki mięsne, gałki lodów wkładane do białej pszennej bułki, smarzone ciasto w długich paskach które w oleju skreca sie i w efekcie wygląda jak wężowy kłębek.

https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/RanongPrachuapKhiriKhan


środa, 20 lutego 2013

Takua Pa - Bang Ben

3 dni kuracji po zatruciu pokarmowy Moniki zatrzymału nas w Takua Pa. Na koniec zaniekojeni sytuacją wybraliśmy sie nawet do szpitala. Pani doktor uspokoiła nas ze nie jest to zadna choroba tropikalna. Cała wizyta zamknęła sie w półtorej godziny - minimum papierologi. Zskoczyli nas mili pielegniarze - Monika nawet przejechała sie wózkiem inwalidzkim! Ale z tego co widzielismy obsługa szpitala wzgledem lokalsów zachowywała sie też tak jakoś uprzejmie...

Wczoraj przeskoczylismy stopem 120km na polnoc tak ze z pedalowania zostalo nam tylko 10 do miejsca postoju. Tu gdzie teraz jestesmy trafiaja przeważnie rowerzyści - jest to ośrodek z dala od main streamu turystycznego. Plaże puste - nie ma barow, leżakow itp. Czasem przechadza sie stado bawołów. Na drugiej plaży w okolicy cumuja rybacy. Jest jeszcze trzecia plaża ale pojechalismy na nią w czas odpływu i prawie wody nie dojrzelismy...

Uswiadomilismy tez sobie wczoraj, patrzac na żerujace wolno bawoły, ze od tygodni nie widzielismy łąk. Podobnie było z chlebem jak szukalismy czegoś lekko strawnego dla Moniki...

https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/BangBen



niedziela, 17 lutego 2013

Pang Nga



Plusem wycieczki byli niewątpliwie hiszpanie - sama ich obecność i gadanie :) Tajski jest jak jęczenie no i zupełnie go nie rozumiemy - sprawa oczywista. Angielski sie już dawno opatrzył, a hiszpański ciagle bawi :) 4 hiszpanow w łódce to jak dwa radia na raz. Kolejna atrakcją były te wyspy cośmy je płyneli oglądać. Coś co może nie wynika bezpośrednio z filmu Jamesa Bonda jest to ze te gory nie wystepuja tylko na morzu i że wrzynają sie najpierw w delte rzeki i inne bagna a potem wgłąb lądu. Dlatego taka miejscowość jak Phang Nga jak i wiele wiosek ktore mijalismy przedwczoraj po drodze jest położonych w wąwozach płaskich ścian skalnych o wysokości 200 m - rewelacja.

Dwa dni temu po czterech dniach plażowania wyżyłowaliśmy nasz rekord dniowy na 90 km. To również za sprawą sprzyjającej temperatury, było tak zimno że nawet nam sie woda w bidonach nie zagotowała... Dzisiaj jednak nie daliśmy rady, a wzasadzie Monika coś złapała narazie nie wiemy czy to jedzenie czy te upały i chillujemy sie w hotelu w Takua Pa. Chcielismy zorganizowac wizyte lekarza przez ubezpieczalnie. Axa już jest na tropie i po godzinie zadzwonili z pytaniem czy ta miejescowość to dzielnica Bangkoku... zobaczymy co bedzie dalej ale już sie boje ze bedą wydzwaniali po nocy zaskoczeni różnica czasu... Tak czy inaczej jedna z atrakcji dnia dzisiejszego którą Monika bedzie źle wspominała była jazda na stopa. Znowu truckiem, tym razem przez zawiłą górską droge z głośnym disco. Ja sie tylko zastanawiałem czy brak wyobraźni kierowcy to różnica kulturowa czy zwykła głupota. Rowery na całe szczęście omijają szerokim łukiem...

https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/PhangNga

sobota, 16 lutego 2013

Ao Nang

Czasem bywa tak że wydaje sie że jedynymi problemami są zatkana rurka grubo zmielonym lodem w owocowym shakeu czy za ciepła woda w morzu. Niemniej jako że wyprawa jest rowerowa czesto zdarzają się inne problemy np. ze do miejsca noclegu dojeżdżamy wieczorem i jest krucho z miejscem do spania. Było tak właśnie na Ko Lancie dosłownie wszystkie hotele, guest housy, bambusowe chatki były zupełnie zajęte. Trwa high season a że teren atrakcyjny obrodziło turystami. Dla nas przyjazd po 18 oznaczał brak miejsc. Z blogów inych rowerzystów przeczytalismy ze można wbijać na posterunki policji. Tak też zrobilismy, a Monika nie dała szans funkcjonariuszowi mówiąc że potrzebujemy safe place to sleep ze zmęczeniem i zarazem determinacją w oczach. Spaliśmy więc przy posterunku, a policjanci w środku ogladali Lewandowskiego ganiajajacego za piłką. Oni chłodzili sie klimatyzacja a my po dniu pedałowania przykleilismy sie do karimat i próbowaliśmy zasnąć. Podobnie jest teraz. Znowu siedzimy w namiocie, tym razem na kampingu i oszukujemy sie już ogrzanym Changiem (lokalnym najlepszym i okropnym piwiem).

Zdjęcia

środa, 13 lutego 2013

Ko Lanta - wakacje

Plaża, morze, plaża... Juz nie tak bardzo rowerowo :)

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/KoLanta


niedziela, 10 lutego 2013

Samo południe

Po dotarciu na południe okało się że istnieją temiejsca w Tajlandi ktore znalismy jedynie z folderow biur turystycznych. Palmy, turkusowe morze, skaliste wyspy, złote plaże - szał. Wiele wrażen w pierwsze dni wakacji, a to też za sprawą Jeana, Belga który tu się instaluje na emeryture. Załatwił nam wyprawe z rybakiem po okolicznych wyspach. Z ciekawostek byla plaża wewnątrz wyspy do ktorej dotrzeć mozna jedynie korytarzami, jaskiniami wpław. Jean jest tu juz 6 miesięcy i zyje sobie jak rybak. Z tego co złowi jest sobie w stanie zwrócić koszta paliwa więc mówi ze nie wie jak dają rade życ tutejsi rybacy. Wynajmuje dom za 900 zł/mc ale można i za 100-200 zł...ceny są tym bardziej zaskakujące jeśli za wynajem minimum Tajowie za noc biorą 35 zł. Z innych mrożących krew w żyłach opowieści jest historia z kobrą w kuchni ktora weszła kanalizacją do kuchni Jeana i ktorą to eksterminował łopatą.

Południe: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/MaiFat

Bangkok : https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/Bangkok2


czwartek, 7 lutego 2013

Ruiny - Ayutthaya

Obecnie jedziemy na samo południe do końca lini kolejowej. W Ayutthayi spotkalismy sie z Olgą i Dziemidem!!

I znowu były słonie na ulicach...

Zdjęcia:https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/Ayutthaya


niedziela, 3 lutego 2013

Pola ryżowe - Phichit, Bang Mun Nak

Krajobraz nam sie juz troche znudził wiec postanowislimy wsiaść do pociagu i podjechac do Ajutji. W duzej mierze namówiła nas do tego Amorak - przypadkowo spotkana nauczycielka angielskiego w Bang Mun Nak. Szukajac miejsca do spania natrafilismy na jej kolezankę ktora od razu nas do niej zaprowadziła. Energiczna i dumna ze swojej miesciny Amorak szybko zorganizowała nam darmowy nocleg w szkole podstawowjej i zabrała nas na zwiedzanie Bang Mun Naka.

Zobaczylismy ciekawostki gastronomiczne ulicznego bazaru: łodygi lotosu, żółte arbuzy, oskalpowane żaby, usmażone szczury, słodycze gotowane na parze, podsmażane robaki, koniki polne czy chrabąszcze, grilowane plasterki bananów w syropie na patyku i inne nieznane mi owoce. Weszlismy do chińskiej światyni gdzie odbywały sie proby tańca smoka bo nowy chiński rok tuż tuż. Okazuje sie ze jest taka tradycja ze w nowy rok spala sie np. części garderoby ktore chce sie przekazać swoim zmarłym. Unoszący sie dym zanosi je do nieba. Na straganach teraz sprzedaje sie papierowe imitacje takich rzeczy, więc mozna kupić papierowe buty, koszule, ale także iPhoney i iPady z tekturki.

Rano poszlismy do watu. Raz na tydzien mają zwyczaj przynosić jedzenie do światyni mnichom. Na podwyższeniu siedza tacy w pomarańczowych szmatkach i zajadają. W zasadzie otoczeni są mnótwem misek z jedzeniem ktore przynoszą wierni. Wygląda to dość zabawnie bo ci szczupli mnisi sa bez szans na skonsumowanie takich ilości jedzenia. Poza tym cześć jedzenia jest ofiarą dla buddy i jest stawiana przed figurami w innych miejscach świątyni. My też nasypaliśmy do miesek ryżu wielebnym ktory przygotowała dla nas w tym celu Amorak. Sporo szcześcia mielismy spotykając ja bo zdołała nam sporo pokazać z tej Tajlandi ktora jest dla nas niedostępna ze względu na język.

A tak zupełnie rano, gdy spaliśmy na dziedzińcy podstawówki obudziły nas śpiewy mnichow. Znaczy jeszcze przed świtem. Chwile później włączył sie radiowęzeł na full i puszczono jakiś monolog z podkładem soundtracka z tytanika. Straszne. Amorak tłumaczyła ze to było przypomnienie o dzisiejszym święcie... Ale żeby takie informacje przez pół godziny nadawać o szóstej rano ...

Tak wiec posówamy sie na południe koleją z planem ominięcia Bangkoku i dotarcia w okolice zatoki Tajskiej.


Zdjecia: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/BangMunNak

piątek, 1 lutego 2013

Deszcze - Ramkhamhaeng, พิษณุโลก

W nocy w parku szalała burza, a szerokie spektrum odgłosów dżungli kreowało w naszych głowach różne scenariusze. Cały ten zbliżający sie szum lasu przed natarciem pierwszego wiatru ze ścianą deszczu w ciemnym namiocie, a potem hałas grzmotow rozbudziły w nas dzieciece leki przed burzą. Wyobrazalismy sobie ze z gor spłynie na nas rwący potok który zmiecie naszą pałatkę, albo ze z lasu wyjda jakies zwierzeta, co do weżów juz bylismy przekonani. Dodatkowo co jakis czas słychac było jakby ktoś suchym piaskiem obsypywał tropik. Rano stwierdzilismy ze były to duże mrówki ktore były na łące.

Do trzeciej po południu nie padało i dość sprawnie podróżowalismy między polami ryżowymi i wioseczkmi w strone Pitsanuloku. Ok 1500 złapał nas deszcz przy obiedzie - na 20 km przed celem. Do 16 tej nie przestało padac wiec wyruszylismy zeby przed zmrokiem dotrzec do jakiegos guest hausu. Słońce zachodzi tu ok 1830 i od razu robi sie ciemno. Ruszylismy w ten deszcz. Droga przed miastem zrobiła sie dwupasmowa, przybyło rozpędzonych samochodow i zgestniał deszcz. Tak intensywne ulewy żadko sie w Polsce zdarzają. Na poboczas spływala woda w formie strumieni albo robiły sie gigantyczna kałuże. Oczywiście totalnie przemoklismy w pierwszej minucie. Widocznosc na ok 100m, szaro. Niektorzy skurerzyści zatrzymywali sie na poboczu. Jeden z takich powiedział ze od 11 lat nie padało w styczniu. Najprzyjemniejsze w tym wszystkim bylo to ze temperatura nadal była wysoka. Zawsze sobie wyobrarzałem rownikowe ulewy jako cos przyjemnego i faktycznie takie to było. Moze poza tym że bylismy na autostradzie. Gdy wjechalismy do miasta stan wód drogowych jeszcze się podniósł i momentami pedałując moczylismy sandały w wodzie.

Dzisiaj już nie padało i o ile było pochmurnie o tyle przyjemniej sie jechało. Krajobraz zrobił sie monotonny: pola ryżowe, wioseczki, rzeki, miasteczka. Jak tak jade to myśle sobie ze powinienem napisać posta "Czego nie widać na pocztówkach z Tajlandii". Narazie na pewno były by to swory bezdomnych obszarpanych przydrożnych psów, rozjechanych węży, produktow w sklepach w mini rozmiarach ( Taj w Polsce pewnie czuł by się jak my w ameryce - "... A w sklepach mają tam normalnie tablice czekolad: 200 gram!"), cieknących syfonów pod umywalkami, ba! cieknące - dobrze jak wogle są, komarow, żerdzi na wysokosci kostek w stołach. Ale dość narzekania bo te zielone pola ryżowe, palmy czy owoce na straganach dają rade :)

Zdjecia: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/Phitsanulok


Ramkhamhaeng

Po wczorajszym dniu bez pedalowania dzisiaj zwiedzanie ruin plus 50 km po plaskim. Zwiedzalismy gruzy Sukhotai dawnej stolicy Tajlandii (XIII w.) choc chyba wtedy jeszcze nie tej Tajlandii - cos jak Gniezno tyle ze im się to juz rozsypało. Zaskakujace jest to jak zmienia sie nateżenie turystow. Sukhotai to miejsce pielgrzymki mnostwa turystow, ktorzy wylewaja sie z klimatyzowanych autobusow pod co lepszymi ruinami. Ale z tego co widzialem tez sa zmeczeni i nie spiesznie wysiadaja przy kolejnych kupkach cegieł o ktorych ich przewodnicy z przejeciem rozprawiają. Tak samo nas zmeczyło piąte czy szóste rumowisko i dalismy sobie spokoj ze stupa podparta słoniami czy okolicznymi watami. Ale stracilem wątek... Apropo tych mnóstwa turystów to teraz jestemy w parku, takim oficjalnym, narodowym, i nikogo tu nie ma. Pustki zupełne. Jakies ogromne owady tu lataja, w koło puszcza, przed nami strome zbocza gór, żaby, świerszcze i co tam jeszcze tak hałasuje ze trudno uslyszec telewizor z transmisja walki byków albo przelatujacego malarycznego komara. Podobnie było w Chaing Mae. Jakiś park poza standardową trasą wycieczek i juz pusto, cicho. Tubylcy z okolicznych wiosek zupełnie zaskoczeni naszą obecnością a 40 km obok stoją kawiarnie z muzyka Britney Spears.

Zdjecia: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/Ramkhamkaeng

wtorek, 29 stycznia 2013

Li, Mae Wa, Sukhotai

Wczoraj super byl zjazd ok 200 m w pionie w strone Mae Wa. Kreta droga po zboczu porosnietych gor, nie wiem czy to kwalifikowalo sie pod pojecie dzungli ale bylo bardzo gesto i zielono: bananowce, palmy, poskrecane konary itp. Zjechalismy juz do pol ryzowych i pojawily sie juz palmy kokosowe.
Nocowalismy w parku Mae Wa, ktore wymawia sie 'mełła'. Kampingu dozorowal gadajacy do siebie straznik. Z nudow grywal sam ze soba jeszcze w mini bilarda. Nie byl grozny a wrecz bardzo pomocny: dal wody, udostepnil wiate jak sie rozpadalo i nawet latarke pozyczyl jak stwierdzil ze po deszczu wychodza węże...
Zskoczyla nas wczoraj w nocy ta burza a dzisiaj jest juz pochmurna pogoda. Troche tez nie przemyslelsimy trasy i wyladowalismy dzisiaj na autostradzie. Po 10 km machnelismy na to reką i od razu zatrzymal sie pick up. Dzisiaj wiec odpoczynek od pedalowania i nocowanie w guest housie z bladymi twarzami.

Zdjęcia



poniedziałek, 28 stycznia 2013

Op Luang, Doi Tao

Ostatnie dwie noce troche nas stresowaly. W Op Luang wypalano trawy w lasach. Na poczatku myslelsimy ze to pozar bo dymu bylo gesto w wawozie w ktorym spalismy a zza gory bila czerwona łuna i gdzieniegdzie widac bylo zywe plomienie. Poszedlem dowiedziec sie u straznika, bo byl to park narodowy, co on o tym mysli. Generalnie mlody chlopak na moje tlumaczenia usmiechnol sie i zapalil zapalniczke. Sam sobie dopowiedzialem aha no problem yes? On dalej sie usmiechal. Troche uspokojeni jego podejsciem poszlismy spac.
Wczoraj z kolei wlasciciel zajazdo-kampingu przekonywal nas ze lepiej spac u niego w domku niz w namiocie bo w nocy pełzaja w okolicy kobry i ze sa niebezpieczne. Domku nie wzielismy ale stres byl z tymi wezami...
Jesli chodzi o geografie to generalnie z gor zjechalismy na lekko pofalowane rowniny. Mniej wspinaczek ale z kolei na dole cieplej ok 33 C. Niektore odcinki bez cienia o godzinie 1300-1500 sa dosc uciazliwe. Dlonie slizgaja sie na kremie do opalania na rozgrzanej kierownicy, jedyny wiatr to własny i to przy zjeździe w dodatku jest cieply, spalamy okolo 6 litrow wody na 100km... (Po 1300 cieplej wody). Oczywiscie to nie wszystko bo po drodze bywaja i ice kofi i zimna kola :) na szczescie Tjowie znaja sie na kawie i nawet w malych miescinkach przyzadzaja ja wybornie :) faktem jest ze strasznie duzo słodza...


Zdjecia: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/ObLuangDoiTao




zjazd: http://www.youtube.com/watch?v=V2tHHTAOPhM&feature=youtube_gdata_player

sobota, 26 stycznia 2013

Khun Wang, Mae Chaem

Za nami 2 intensywne dni w gorach. Sam jestem ciekaw na jakich wysokosciach bylismy, ale wydaje mi sie ze wczorajszy nocleg byl na okolicach 1800m a dzisiejszy jest na okolo 800m.

W Mae Win nocowalismy w namiocie przy pensjonacie. Brdzo ladnym z reszta. Projektowanym przez wlascicela, ktory osiedlil sie tam a pochodzil z Bangkoku. W pensjonacie goscili rowniez znajomi tego architekta i bawili sie do pozna w nocy. Wciagneli mnie na dwie partyjki oczka - tej gry co sie zbiera 9 punktow. Grali na kase i chichrali sie do pozna w nocy. Takie smiechy, wrzaski chichy co sie slyszy w sciezkach dzwiekowych w japonskich filmach - ni to krzyk, ni to smiech...

Wogle dziwna rzecz ale najwiecej turystow w Tajlandii jest z... Tajlandii. Wczoraj, niedaleko Khun Wang, rozbilismy namiot na takim polu kampingowym, gdzie byly i domki i przygotowane rozstawione namioty. Poza nami byli tam sami tajowie i na szczescie potrwfili nam przetlumaczyc menu w restauracji. Podpatrujemy tez jakie oni placa ceny, zeby miec rozeznanie w naciagaczach.

Dzisiaj dojechalismy juz prawie do Mae Chaem. Ostatnie 20km w dol po takich serpentynach ze az felgi sie grzaly od chamowania, a w powietrzu unosił się zapach palonych klockow hamoucowych - samochodowych. Przy zachodzacym sloncu widoki byly fantastyczne, tylko czas naglił zeby dojechac do jakiejs miesciny i znalezc miejsce do spania. Przed samym zmrokiem udalo nam sie dotrzec do takiego miejsca i teraz siedze przy sztucznym swietle z ogrodowych latarenek. Noc zapadla ciemna, świerszcze świerszczom, kots tam dole brzdęka i stuka w bęben, krowy w polu muczą, a za tuz za plotem szumi droga. Jest 2015 i idziemy spac.

Trasa z endomondo http://www.endomondo.com/workouts/153738260/4298240 :)
Paczka zdjec : https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/MaeChaem
2 paczka: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/KhunWang

wtorek, 22 stycznia 2013

Mae Win

Pierwszy dzien pedalowania za nami. Po 30 km dwupasmowki zrobilo sie juz bardzo przyjenmnie. Droga raczej pusta, słońce, niebieskie niebo, palmy. Dzisiaj troche gorek ale jutro czeka nas wieksza wspinaczka. Wydarzeniem dnia bylo spotkanie ze sloniami :) my jak zwykle trafilismy na takiego z zaćmom...

Po drodze spotkslismy amerykanke w wieku ok 50 lat samotnie podruzujaca na trzykolowym ustrojstwie o napedzie rowerowym. Czekala na otwarcie ambasady chinskiej... (myrtletheturtle.me)


Dzisiejsza paczka zdjeciowa: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/MaeWin

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Jutro ruszamy

Dość zwiedzania - jutro ruszamy w trase:) Poczatek z chiang mai przez san pa tong do parku doi inthanon... Tak tak nazwy nie ulatwiaja nawigacji... Generalnie na poludnie w strone plaż...






niedziela, 20 stycznia 2013

Pociag

Nareszcie znowu jest cieplo. Jest rano i mamy za soba nocleg w pociagu, w przedziale pelnym bialasow. W nocy bywa ok 29 C w bangkoku wiec na stacje przyszlismy ubrani jak na molo w sopocie. Gdy ruszylismy i pociag nabral rozpedu to przez te wszystkie nieszczelnosci wytworzyl sie staly zimniy przeciag w wagonie. Stopniowo nas on tak wychladzal ze nad ranem bylismy ubrani w nagrubsze ubrania i zawinieci jak cukierki w spiworach unikajac wzroku tych misiow zelowych ktore zapomnialy swoich kubraczkow z europy.

W bangkoku zamieszkalismy w hostelu u Iwana. Lokal ten znalezlismy przes airbnb i generalnie sprawdzil sie. Pod domem mielismy sporo miejskich arrakcji typu 7/11 (czyt. Żabka), fryzjer, restauracyjki, masaz z czego wszystkiego udalo nam sie zakosztowac. Sama wizyta nie byla jakos najlepiej zaplanowana bo sporo czasu stracilismy na organizacje ekwipunku na trase. I tak przykladowo jednego dnia odbylismy podroz do siam center ogromnego centrum handlowego, do ksiegarni ktorej rekomendacje znalezlismy w lonly planecie (przewodniku). Pojechalismy tam poniewaz nie znalezlismy map w 7/11 obok hostelu. Jak sie okazalo w siam center tez nie bylo wszystkich ale za to byly w drugim 7/11 obok hostelu. Podobnie trzeba bylo zorganizowac sobie kartony na rower na powrot itp.

Ostatecznie udalo nam sie odwiedzac rozne czesci miasta, zajrzec do niektorych zabytkow i nawet troche pojezdzic rowerami w ostatni dzien jak juz je zupelnie poskrecalismy. Samo jezdzenie nie jest przyjemne ze wzgledu na ilosc spalin ktore sie wdycha, niemniej jednak poruszanie sie w tym ruchu ulicznym nie bylo tak stresujace jak w iranie czy nie wiem jak stresujace bylo by w bombaju. Kierowcy utrzymija zwykle jakis dystans, nie zajezdzaja drogi i zostawiaja zawsze troche miejsca na motocykle. Trabi sie duzo ale nie tak duzo zeby powstal z tego ciagly jazgot. Sam ruch ulilczny jest wolny bo na niektorych swiatlach czeka sie powyzej 130 sek.

Dobrze bede wspominal stragany z owocami rozsiane po calym miescie. Nie wazne czy jest to bazar czy nowoczeosone centrum handlowe, zawsze gdzies przy wysciu stoja straganiaze. W oszklonych wozeczkach wypelnionych lodem chlodza sie arbuzy, papaje czy ananasy. Za 2 zl mozna kupic takiego swierzego zmrozonego obranego i pocietego owoca. Poza tym oferuja tez swierzo wyciskane soki z granatow, mandarynek, truskawek.
I jrszcze video kapliczki w Bangkoku: http://youtu.be/9EgFw7FGQtk

piątek, 18 stycznia 2013

BKK

No to witaj azjatycki świecie! Dotarlismy i juz powoli zaaklimatyzowalismy sie w Bangkoku.Wszystkie te dziwne elementy ze wschodu, które dobrze znamy, jak kolorowe ciężarówki, wysokie chodniki, stragany na ulicach, tłumy ludzi oczywiście i tu skejaja się w ta wielowątkową mozaikę miasta. Poza tym jest to równocześnie nowoczesna metropolia ze skytrainem, opaslymi hotelamy, nowoczesnymi apartamentowcami i gigantycznymi centrami handlowymi. Taka mieszanina Bombaju z Barcelona. Aktualnie nawet pogodowo. Można by powiedzieć ze bombajską duchote rozpuszcza tu środziemnomorska bryza. Oczywiscie w pierwsze dni wyłapujemy mnostwo orientalnych rozwiazan. Przykładowo zielone migacze,
przydroznie sprzedawane krojone obrane ananasy z przyprawą składającą sie z mieszaniny cukru soli i czegos ostrego( ale o jedzeniu to pewnie powstanie osobny post jesli nie osobny blog), swiatła uliczne o tak dlugim okresie wyczekiwania na zmiane ze tuk tuki gasza silniki, motocyklowe taksowki - poki co nie widzialem zeby zabieraly wiecej niz jednego pasazera, reklama truskawek z korei. Przede wszyskim zaś ten ruch lewostronny!!

Jest to nasz 3/4 dzień i udało nam się już czesciowo pozbyć dżet laga i nawet rozdeptac trochę tutejsze zabytki. Plan jest taki ze jutro pakujemy walizki i uderzamy na północ do chiang mai (nie wiem jak to się pisze ani jak wymawia).

https://picasaweb.google.com/100899146926404662233/Bangkok

sobota, 12 stycznia 2013

Zawijamy

Hura! Spakowalismy połowe naszych rowerów do bagażu rejsowego - do tych ruskich toreb :) Wylot już w poniedziałek!