piątek, 1 lutego 2013

Deszcze - Ramkhamhaeng, พิษณุโลก

W nocy w parku szalała burza, a szerokie spektrum odgłosów dżungli kreowało w naszych głowach różne scenariusze. Cały ten zbliżający sie szum lasu przed natarciem pierwszego wiatru ze ścianą deszczu w ciemnym namiocie, a potem hałas grzmotow rozbudziły w nas dzieciece leki przed burzą. Wyobrazalismy sobie ze z gor spłynie na nas rwący potok który zmiecie naszą pałatkę, albo ze z lasu wyjda jakies zwierzeta, co do weżów juz bylismy przekonani. Dodatkowo co jakis czas słychac było jakby ktoś suchym piaskiem obsypywał tropik. Rano stwierdzilismy ze były to duże mrówki ktore były na łące.

Do trzeciej po południu nie padało i dość sprawnie podróżowalismy między polami ryżowymi i wioseczkmi w strone Pitsanuloku. Ok 1500 złapał nas deszcz przy obiedzie - na 20 km przed celem. Do 16 tej nie przestało padac wiec wyruszylismy zeby przed zmrokiem dotrzec do jakiegos guest hausu. Słońce zachodzi tu ok 1830 i od razu robi sie ciemno. Ruszylismy w ten deszcz. Droga przed miastem zrobiła sie dwupasmowa, przybyło rozpędzonych samochodow i zgestniał deszcz. Tak intensywne ulewy żadko sie w Polsce zdarzają. Na poboczas spływala woda w formie strumieni albo robiły sie gigantyczna kałuże. Oczywiście totalnie przemoklismy w pierwszej minucie. Widocznosc na ok 100m, szaro. Niektorzy skurerzyści zatrzymywali sie na poboczu. Jeden z takich powiedział ze od 11 lat nie padało w styczniu. Najprzyjemniejsze w tym wszystkim bylo to ze temperatura nadal była wysoka. Zawsze sobie wyobrarzałem rownikowe ulewy jako cos przyjemnego i faktycznie takie to było. Moze poza tym że bylismy na autostradzie. Gdy wjechalismy do miasta stan wód drogowych jeszcze się podniósł i momentami pedałując moczylismy sandały w wodzie.

Dzisiaj już nie padało i o ile było pochmurnie o tyle przyjemniej sie jechało. Krajobraz zrobił sie monotonny: pola ryżowe, wioseczki, rzeki, miasteczka. Jak tak jade to myśle sobie ze powinienem napisać posta "Czego nie widać na pocztówkach z Tajlandii". Narazie na pewno były by to swory bezdomnych obszarpanych przydrożnych psów, rozjechanych węży, produktow w sklepach w mini rozmiarach ( Taj w Polsce pewnie czuł by się jak my w ameryce - "... A w sklepach mają tam normalnie tablice czekolad: 200 gram!"), cieknących syfonów pod umywalkami, ba! cieknące - dobrze jak wogle są, komarow, żerdzi na wysokosci kostek w stołach. Ale dość narzekania bo te zielone pola ryżowe, palmy czy owoce na straganach dają rade :)

Zdjecia: https://picasaweb.google.com/101107795227668578851/Phitsanulok


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz