niedziela, 24 maja 2009

Turk 2 - rajch


Ostatnie cztery dni smarzymy sie na tureckich drogach. O 7 zaczynasie robic zarko wiec trzeba zwijac namiot z plazy. Przed wyjazdemwypijamy czaj z gospodarzem i robi sie 9 czyli upal. I tak od loda dopiwa, od morza do obiadu snujemy sie po rozgrzanym tureckim asfalcie.W miastach troche jak w rajchu, mnostwo sklepow,towaru pelno i to tegodobrego zachodniego, nestle, nesuick, milka, dove. Pamietam ze wyerewaniu poczulem sie bezpiecznie i prazytulnie tylko spogladajac naszyldy h&m i united colors of benetton. Ale tam w gruzji i armeni tocofnelismy sie do czasow sowieckich, a teraz to wyjechalismy zpowrotem do bogatego zachodu. Tylko to nawolywanie mlezzinow nadalprzypomina ze jestesmy jeszcze dlako od domu... Podoba mi sie zemozna tu sie czuc bezpiecznie, ze mozna przyjsc z plazy do stacjibenzynowej po wode mineralna nie bojac sie ze ktos ukradnie recznik...Bo w batumi to zamki, kludki, rydle i oczy dookola glowy. No ok totyle z tych wspominek, mlezzin musi swoje wymeczyc a ja nie bede naprzekur temu krzykowi lamal glowy zeby cos jeszcze wydukac.Dobranoc.eeeeeejjjuuuuuuuaaaaaaaeeeejjjeeeuuuu.

Zakoncze moze bardziej politycznie, przedstawiajac poglady naszegogospodarza z hospitalityclub w Batumi. Byly kapitan, emigrant,rekrutuje gruzinow do pracy na statkach. Do turcji wrocic nie morze bonie odsluzyl 15 miesiecy w wojsku. Zyje w gruzji ale nie lubi tegokraju ani tych ludzi. Dlaczego? Bo sa nacjonalistami, maja w glowieidee wielkiej gruzji. Maja swoj jedyny do niczego nie podobny jezyk ialfabet. Przez lata sowiecke jednak nauczyli sie nie pracowac. Terazoczekiwali ze unia europejskaim pomorze ale nie pomogla. Wiecodwracaja sie z powrotem do rosji. Ale tam tez im nikt nie pomoze.Jedyne nad czym kombinuja to jak zarobic zeby sie nie narobic. Za 100$kazdy z nich sprzedla by wlasna matke. Wszytko co sie buduje w batumiposiadaja turkowie. Nawet turkowie pwykupili tu ziemie zatrudniligruzinow i sprzedaja warzywa gruzinom. Co to za narod ktory niepotrafi sam sie utrzymac? Wiekszosc produktow importuja z turcji. Gdydolar zmienil swa wartosc o 40% gruzinski lar nie drgnol. Znaczy tusie nic nie produkuje nie wymienia. Oni tylko licza na to ze ktos impomorze. Sami nie chca kiwnac palcem.a Saakaszwili to koles z CIA.USAgo tu postawilo bo chac tu miec swoje bazy, nic wiecej.

czwartek, 14 maja 2009

Hipoterapia w Armenii

Poznalismy w Yerewaniu dziewczyne zajmujaca sie hipoterapia. Gereralnie potrzebuja kazdego rodzaju pomocy dla dalszego dzialania: www.centaur.am

sobota, 9 maja 2009

ახალციხე - Akhalkce

I znowu wyladowalismy w garazu. Tak jak w norwegii, tyle ze tam bylismy w pracy, a tu jestesmy na wakacjach... Tam spalismy na betonie a tu polozylismy sobie pilsniowe plyty. I to chyba tyle z podobienstw bo reszta jest juz zupelnie inna. Np. Ten salon co sie ponad nami znajduje w stylu imperialnego socjalizmu. Wypilismy tam cherbate zeby podziekowac kucharzowi za to ze nam ta piwnice udostepnil. Zasiedlismy w wysokich scianach oblozonych dokorowanym drewnem, okiennice pod sufit okraszaly zdobione kurtyny w ciemnej zieleni. Na rozklekotanymi parkiecie postawiono stoliki i krzeselka w styly swietlica szkoly podstawowej lat 90. Troche sie tu czuje jak w powrocie do przeszlosci. Troche bo tamtej przeszlosci dobrze nie znam, a pomimo wszytsko tu dzieje sie terazniejszosc i to stale zaskakujaco, meczaco, brudzoaco niedbale.
Do komnaty wszedl dzielnicowy ze swoja swita. Grubasek, mial na policzku pieprzyka, dwoch takich w kurtkach moro, dziewczyna i tlumacz w kamizelce. Grupe wyruznial podzial rul, socjalistyczna hierarchia waznosci. Gdy nas spisywali, co mile, dla naszego bezpieczenstwa, poczulem sie troche jak poboczna postac w powiesci dostojewskiego czy gogola. Policjant mogl wychodzac w deszcz zamienic sie w kota albo tej kobiecie mogl odpasc nos. Wszytko dzieje sie w deczcu, chlodzie i polswietle. Kierowcy siedza w szynkach na ulicach gasnie swiatlo. Na szczescie jestemsy w tym garazu.

Spa 2

Ok moze tak byc. Mozesz wylaczyc to swiatlo. Jestem w namiocie i widze co pisze. Namiot stoi przy rzece. Rzeka jest w kanionie. Kanion w jest doplywem jeszcze wiekszego kanionu ktorym dzisiaj zjezdzalismy ok 900 m w lini prostej w kierunku poziomu morza. I rzeka i kanion i poziom wszytko to obecnie znajduje sie w gruzjii, tak jak i my. Mozna powiedziec rowniez ze jest tu bardzo pieknie, ze takich widokow, krajobrazow nie widzielismy ani w iranie ani w aremenii ani w szwajcarii ze to raj na ziemii. A zaczelo sie od miodu. zagapilem sie na pszczelarza za plotem przy drodze. On nas zaprosil na chleb z miodem. Ale na taki swierzy chleb z takim prawdziwym miodem. I ten oto pszczelarz okzalao sie byl szoferem generala Sucharto na Kubie - jesli to jeszcze ma jakis sens. Sluzyl w sowieckiej flocie. A wiec miod i chelb. Potem wlasnie ten kanion z rzaka i stromymi zboczami. Na koncu basen z goraca woda - ot takie spa w standardzie blisko wschodnim. Wsztstko zamyka sie w kolo. U gory ponad basenem, ponad goracymi zrodlami, ponad rwaca rzeka monastyry wydlubane w skale. Pojdziemy tam jutro i wszytko zamknie w kolo. A pod tymi monastyrami przy tej rzece, na dole budka straznika co ja dlubal w skale przez trzy lata, i tam zjedlismy wlasnie wspanialy sposilek i wypilismy 70% sliwowice za turystow za nas za to miejsce i zeby wsztko zamknelo sie w kolo i zebysmy sie obudzili w tym rajuz znowu jutro o 6 rano.

poniedziałek, 4 maja 2009

Aragatzavan

Popoludniu dojechalismy do Arvgaraku. Tuz przed miasteczkiem spotkalismy pania rowerzystke w rozowym dresie. Nie dalo sie odmowic kawy. Widzielismy juz bloki w yerewaniu i choc te byly w gorszym standarcie niz u nas za PRLu, to tu dalismy sie po raz kolejny zaskoczyc. Odrapane sciany, na ktorych niewiele tynku zostalo, schody w surowym betonie dekoruje zardzewiala powyginana porecz, na scianach wisza kable pomiedzy jakimis rurami i licznikami. W powietrzy pachnie stechlizna, a na dole klatki zbiera sie woda. Nie wiem czy mozna to miejsce nazwac brudnym skoro jest niemozliwym zeby kiedykolwiek w takim stanie bylo czyste. Przed drzwiami do mieszkania Ali wylozono 16 kafelek i wycieraczke. Mieszkanie ciemne, przejscie waskie, ze scian dawno zeszla juz farba. W goscinnym pokoju duza komoda szafka z telewizorem, dwie kanapy stol i dywan na drewnianej podlodze. Ugoszczona nas apriksowym gestym sokiem, chlebem z taka trawa z jajkiem. Ta zielenine zbieraja w gorach bo bardzo zdrowa. Gospodarz z wasem, ojciec rozowej rowerzystki, mowi glosno i po rusku. Tak jak wiekszosc ludzi wspomina nam o masakrze z 1915 roku. W dloniach przezuca takie same paciorki jake widzialem u muzlumanow w iranie. Przeciaganie ich tam i z powrotem po sznurku nazywa zabijaniem czasu, a nie modlitwa - dla mnie to sensowniejsza odpowiedz...Korzystam z ciasnej, zawalonej lazienki. Woda napuszczona do wanny, sciany pozulkle, wszedzie wydaje sie brudno, z kranu woda nie leci w muszle bez sedesu splukuje sie woda czerpana wiaderkiem z wanny. Na sicianie wycenta w serce scena z tytanika i pudelka po proszkach to najbardziej zywe kolorowe ozdubki.
Wieczorem zaprosil nas do mieszkania pewien gospodarz.
Kuszajcie pazalsta. Lawasz czyli chleb jak placek, ser owczy, aprikosy w zalewie i dzem z ogromnymi kawalkami owocow.No to pokuszali. Do kolacji towazyszyly nam sasiadki z dziecmi. Pozniej przyszedl jeszcze sasiad z wodka i winem. Dawajcie popijom. Za wstriecza, za was za nas, za ten dom, za wasze zdarowie ! Kira, gospodyni, pomiedzy jednym a drugim dostawiala na stol ogorki kiszone, chleb, kielbasy, cukierki ciasteczka. Zapodalem nasz wspanialy toast "za wasze zdrowie", ale sasiad i gospodarz chyba oczekiwali dluzszej wypowiedzi, no coz.. chlup. Butelkowy nalal wina do ogorkow - niczewo, niczewo! Wsio haraszo. Dawajcie. Nie wiem kiedy pojawila sie goraca ryba z ziemniakami. i kak to gospodyni przyzadzila na jednym palniku? Za was, za wasze zdarowie, za ten stol. Sasiadki z dziecmi poszly, my juz zasypiamy ale dzielnie nie zamykamy oczow choc pewnikiem kolyszemy sie juz na kanapie. A gdzie wy choczecie spac? Na dworie w palatku choladna znaczyt w noczy moroz. Za mir co by byl spokojny! Ja wam pokaze moja komnate gdzie wy mozecie spac. U mnie trzy komnaty puste. Kazda w innym kolorze. Rozowa, zielona i niebieska. W kazdej posciel na lozku odpowiada kolorowi scian i zaslon. Za wstriecza! No to jeszcze ostatni i mozecie isc spac. Bach!
Jutro zarzne dla was barana jak tylko zostaniecie – no to zostali…

Armenia

Lada, lada, land rover, moskwicz, lada, kamaz, hammer, kamaz, astra, infinity...

środa, 29 kwietnia 2009

Przydrozne bistro



Zjechalismy dosc pozno i w kiepskiej pogodzie do gorskiej miejscowosci. Monika i Laila dojechaly tam szybciej samochodem. Szybko wbilismy do miejscowego bistro na dough-ash. Dough (wymawia sie jak dug z tym holenderskim gardlowym g) jest to kwasne mleko wymieszane z woda mineralna, zaskakujaco dobra kompozycja i nie zawsze trzeba zagryzac weglem. Ash to smaczna gesta zupa. Dough-ash to miks obu cieczy - rownie dobry. W sklepiku pewien jegomosc zaprosil nas do siebie do domu. Z radoscia przyjelismy zaprosdzenie bo robilo sie ciemno i bylo zimno, a przydrozne wioski iranskie jakos tak wieczorem wygladaja upiornie. Zawiozl nas samochodem do innej wioski z dala od drogi glownej. Z reszta nigdy tej wioski nie zobaczylismy bo gory ciagle byly przykryte chmurami. Gorskie strome podworko otoczone szarym pustakowym murem. Przed wejsciem do domu trzeba kamieniem odpedzic psa i juz mozna zdejmowac buty przed dywanem na schodach. pokierowal nas ow pan do, widocznie, pokoju goscinnego. Prowadzilo do niego osobne wejscie, pewnie byla to dobudowka. Dwa filary posrodku jak i wszytkie sciany w stanie surowym oswietlaly zwisajace na drutach gole zarowki. Podlogi wyscielono jednak dywanami i to chyba najwazniejsze. Wszytkie miekkie, czyste - nowe lub super zadbane. Spiesznie gospodarze wniesli lampo-pieco-grzejniki naftowe. W tej gorskiej wioseczce nie ma gazu a wiec 62 mieszkajace tu rodziny radza sobie transportujac nafte. Chwile pozniej wnasza juz czaj. W pokoju pojawia sie wyperfumowany syn, chwilowo zagluszajac naftowa zawiesine. Corki chowaja sie przede mna i Behzadem w drugiej czesci domu. Zona gospodarza donosi ciepla herbate po kilka razy. Chyba chodzi o to zeby pic ja goraca, bo wymieniaja pol pelne szklanki. Jest tez w Iranie tak ze nie jest zadnym fopa polozyc sie ot tak na dywanie i zasnac. Mialem juz ogromna na to ochode kiedy rozlozono w pokoju najwieksze sofre jakie w zyciu widzialem. Sofre to cerata rozkladana na dywanie. Szybko na rozstawionych talerzach usypano kupki ryzu. Do tego dostawiono duze porcje kurczakowe. Po takiej uczcie milo bylo zasnac na pospiesznie doniesionych materacach. I takie to kolejne przyjecie przypodkowo spotkanego pana w przydroznym bistro. Trzeba rowniez przyznac ze przyzwyczailismy sie troche do tej procedury...
Dzisiaj spimy na pogotowiu, znaczy tu nas ugoscili. Calkiem wygodnie siedzi sie przy biurku dyzurnego. Pod reka mam koran, obok stoi mala flaga iranu, zszywac i markery. Po lewej worek kostek cukru, na scianie Chomeini i szachidzi. Po zatym ksiazki zeszyty - papiery.

piątek, 24 kwietnia 2009

Spa


Jak wlozylem sobie okulary do kieszeni mojego kangurka, to mi sie szkla porysowaly. A szkoda bo widoki swietne a warunki coraz trudniejsze. Znaczy mielismy dzisiaj okazje popedalowac w dosc chyba wysokich gorach i niedogodnych warunkach bo w chmurach widocznosc spadala do 15 m... A chmury przeciagaly sie dzis dosc nisko po grzbietach tych lysych gor. Jak rano wyjezdzalismy to jeszcze dosc wialo, temp. Ok 7 C i do tego gorka taka ze bez chamowania bicykl sam sie kulal 45km/h takze w palce u rak zima. Znaczy dalo by sie wytoczyc opowiesc ala wilk morski o tym ze zimnoi deszcz, ze mgla inic nie widac, ze psy przydrozne i ze prawie przegryzly opony, ze strome gory i slisko, ale moze lepiej jak opowiem cos o spa do ktorego dzisiaj z tymi wielkimi trudami dotarlismy.
Spa - znaczy dojechalismy dzis do goracych zrodel. Do kompleksu basenowego prowadzila wydeptana w blocie sciezka wokol muru. Znaczy do meskiej czesci. Przy kasie znajdowal sie sklepik ze wszytkim czego mozna zapomniec w takim miejscu, znaczy gumowe klapki, szampony mydla, reczniki dezodoranty itd. Wejsciowka na baseny kosztowala na osobe cale 30 gr. Blotnista sciezka weszla razem z klientami przez kasy do przebieralni. Przebieralnia, garderoba czy szatnia skladala sie z pustych szafek w ktorych nikt nic nie zostawial, a dzwiczki niekturych schowkow wisialy na jednym zawiasie. Na baseny przechodzilo sie przez przejscie z basenikiem do plukania stop. Jednak ani w baseniku nie bylo wody, ani niktnie przechodzil przez niego boso. W rezultacie blotniska sciezynka prowadzila rowniez tedy. W trzecim pomieszczeniu znajdowaly sie baseny z ciepla woda. Tu tez przy krawedzi basenu blotko zanikalo pod ciekna warstwa ociekajacej wody. Geste kleby pary co jakis czas rozwiewal wiatr wdzierajacy sie przez dach - znaczy przez jego brak. W tan czas latwiej bylo dostrzec rozmokle twarze kapiacych sie tam persow. Ze scian wokol zchodzi stara emalia, czesc damska oddziela azbestowy plot z plyty falistej na 4 metrowej scianie, mury wokol kruszeja. W damskiej czesci nie ma dwuch dwoch basenow z ciepla i goraca woda ktore widze przed soba. W kazdym z nich plawi sie okolo 10 facetow. Czesc znich zanuzonych po szyje sapie z ciepla, inni siedzac na krawedzi ochlapuja sie tylko, pozostali myja wlosy lub siebie. Po szybkim prysznicu dolaczamy z Behzadaem do mokrej ekipy. Woda w dotyku sliska. Moze od tych soli moze troche od tego mydla, ale kto to wie. Postanawiam nie zanuzac glowy. Szybko jednak jestem i tak ochalpany przes wskakujacych chlopakow. Woda jest goraca ze az zapiera dech w piersiach, teraz wiem skad to sapanie. Sprawdzam rowniez drugi basenik z chodniejsza woda. Mocze sie dopuki nie robi mi sie przyjemnie slabo. Pod prysznicem zagaduje mnie jakis dziadek zebym mu wacka pokazal - a myslalem ze to jakies mega tabu tutaj, bo tutaj w tej lazni jakos nikt nago sie nie pokazuje. Generalnie jakby caly ten przybytek porownac do podobnego miejsca w polsce to chyba tylko woda jest taka sama, po za tym cale otoczenie jest w standardzie bliskowschodnim.
I tak po kebabie w pobliskiej restauracyjne-palarni-szisz, leze na karimacie w zimnym wynajetym pokoju przy tlacym sie grzejniku naftowym spusujac wspomnienia dnia dzisiejszego. Nie chce przy tym wszytkim nie wspomniec o milym sniadaniu w u jednej z rodzin w gorkiej wiosce. Dostalismy na sniadanie chleb mleko, jajka i oczywiscie czaj.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Zielono

Zabrali nas do swoich znajomych na kolacje, a znajomi zabrali nas do holy mana, good mana. Przed wejsciem powiedzieli nam zeby Monika nie zdejmowala hedzabu i zeby mu nie podawac reki bo nie lubi i ze on jest good man. Dziwnie, ale ok, nie marudzimy. Wczesniej wspomnieli nam ze lubi zielony kolor ale zwrocilem uwage jedynie na temat jeso goodnestwa i holynestwa. Po wejsciu do jego mieszkania mozna jednak latwo zrozumiec ze ten kolor tez jest wazny. Po turecku siedzacy brodzcz w zielonej pizamie przyjol nsd do swojego, na zielono oswietlonego, pokoju. Usiedlismy grzecznie pod sciana na przeciw niego. Dzieil nas jedynie zielony stolik. Po lewej stronie stalo duze zielone luzko z zielona posciela. Obok zielony kosz na smieci. Nad grzejnikiem suszyly sie przewieszone na patyku zielone spodnie. Zielony brodacz otoczny byl ksiazkami - roznych kolorow. Niestety rozmowa potoczyla sie po persku tek ze szybko wypadlismy z tematu. Mialem tedy troche czasu zeby sobie pomyslec ze jak to dziwnie ze zapraszaja nad do tego zielonego klesia. Ze niezly z niego „wesolek” jesli tak wysiaduje w wielonej pizamie w na zielonym dywanie po turecku przy sielonym stoliki i nie podaje reki gosciom. Ze ostatecznie spoko skoro sie tyle usmiech i jest taki uprzejmy choc nie mowi po anigielsku. W mieszkaniu bylo dwoch brodaczy ktorzy jakby mu poslugiwali wiec moze rzeczywiscie byl to szanowany medrzec z miasteczka Fuman czy cos. Wszytko skonczylo by sie dosc standardowo gdyby w czas gdy wychodzilismy zielony brodacz nie zaproponowal nam podarku. Hmm... ok w sumie podarki sa tu dosc standardowe, wiec chodzi o to ze brodacz przy wysciu wreczyl nam banknoty ktore szybko moglem przeliczych na 50 zielonych kazdy...

piątek, 10 kwietnia 2009

otobus

Trochę popaduje deszczem i spieszymy się na autobus. Przeskakujemy z chodnika na ulice, z ulicy na chodnik – mostkami nad rynsztokami. Pada i ciemno juz malo widac, zwlaszcza kobiety w tych czarnych mantach wyskakują z ciemności tak ze mozna sie zderzyc. Jestesmy na polnocy Teheranu, gdzie powietrze zwykle jest swierze - jak na rynku w Katowicach, ale teraz moze rzeczywiście trochę lepiej przez ten deszcz sie oddycha. Na Qods square skrecamy w prawo i juz tylko w dol ulica na południe. Tam dalej widac autobusy i przystanki. Pierwszy stoi troche blizej ale pusty. Motor zajezdza droge – unik na chodnik, zagladamy do autobusu kierowcy nie ma. Rozkladu nawet na przystanku nie szukam bo autobusy miejskie, jak w afryce, ruszają jak sa pelne. Dalej schodzimy ulica w dol do kolejnych przystankow . Stoja autobusy bez kierowców, ludzie czekaja na przystankach jakiś samochód blokuje chodnik wiec dalej idziemy jezdnia. W kolejnym autokarze pytamy „picz szemiran?” siedzących pasarzerow. Przytakują. Wsiadamy. Kierowca juz zbiera po 500 riali (20gr) od osoby. Paru facetów w przedziale męskim, parę kobiet w tyle autobusu.


Siadamy osobno w swoich kategoriach, a ja proszę wspoltowarzyszy pasazerow zeby mi ktorys powiedzial kiedy mam wysiasc, kiedy bedzie tardzykistan station. Znajduje sie taki jeden z pociagla glowa co mi powie – siadam obok niego. Nawet sie nie zapelnilo do konca a juz ruszamy. Czekam chwile czy pociagla glowa nie chce spytac skad jestem i ile mam lat. Widac nie chce wiec, zakladam na uszy walkmana. Kierowca nie meczy disla ikarusa bo otobus sam toczy sie w dol. Mijamy dwuch kolesi co sie szarpia. Blyszczace wystamy smigaja za oknami .Sklepy z telewizorami. Jakis parowoz na ekranie sony bravii, po drugiej stronie wystawa samsungow. Ktos z pobocza wlancza sie do ruchu – nasz kierowca gazuje. Za oknem przesowaja sie stojace na wystawie mercedesy. Czy to pies spal w rogu tego salonu ? Kierowca hamuje - swiatla. Poboczna uliczke przechodzi kobieta za swoim mezczyzna – moze to ta co dzis w muzeum zakladala swojemu mezowi pantofle. Kierowca puszcza hamulec, wyprzedzamy ta pare, podskakujemy na progu, przejezdzamy pod niebieskim przejsciem dla pieszych. Slucham iranskiego pop/disco i rozgladam sie po autobusie. Po prawej dwuch schludnych kolesi z teczkami na kolanach. Stop. Przystanek i jakis dziadek z duzymi workami wtarabania sie na poklad. Zjezdzamy dalej, na poludnie, w dol po mokrej drodze po tym deszczu ktory chyba juz nie pada. W szybie krople i palgajace refleksy wystaw. Znowu sony, znowu auta i zyrandole na wystawach. Ludzie machaja na poboczu. Hamulec i stop. Chwilowe zamieszanie - ktos wsiada, ktos wysiada. Jakas czerwona reklama odbija sie w brudnej szybie.Mysle sobie dobrze ze przynajmniej nie smierdzi moczem jak ostatnio i ze wogle to juz tu normalnie ze juz sie do tego przyzwyczilem. I nawet pisac o chedzabach i mantach to jakos tak nie pasuje bo tu za oknami normalne zycie sie toczy. I zeby Iran przedstawic trzeba by najpierw opowiedziec o wszytkim co tu zwyczaje i naturalne jak w Polsce. Ze rano ustawiaja sie kolejki po chleb, ze dzieci maszeruja do szkoly, ze dorosli wysiaduja godziny pozamykani w biurach, ze w telewizji seriale, ze wlasnie ci ludzie w tyma utobusie z tymi teczkami siedza normalni i zmeczeni. Potem dopiero wypadalo by wspominac o wszystkich istotniejszych roznicach. Ogolnie jednak to zwyczajnie jak kazdym autobusie w kazdym miescie na swiecie ktos przede mna zaczesuje sobie wlosy. Wszedzie moze sie zdarzyc ze pasarzer przede mna pedzie sobie bezskutecznie przesowal wlosy z bokow na lysiejacy srodek glowy. Na palcu blyszczy gruby srebrny sygnet a nadgarstek opasa spory srebrny zegarek. Niestety ani luksusowy zegarek ani sygnet nie zamaskuja deficytu wlosowego. Wiem to ja i wie to koles siedzacy na lewo od zaczesujacego sie kolesia. Ten z kolei wygodnie rozsiadl sie na skayowym siedzeniu z bialymi blyszczacymi sluchawkami w uszach i jest cool. Nie interesuje go lysina sasiada, nie zajmuja go te problemy. Jest w autobusie ale slucha muzyki wiec jest i tu i gdzies tam gdzie gra muzyka. Przystanek. Stop. Wsiada dziadek co bedzie zagadywal kierowce i zaslanial mi widok na ulice z przodu. Ruszamy dalej na dol na poludnie. Mnie sie juz disco/ pop iranski skonczyl, teraz balkanskie rytmy. Tez pasuja to tego miasta co widze za szybami. Czerwone swiatlo. Hamulce – stop. Samochody z prawej wbijaja na glowna ulice jeszcze kilka sekund po zmianie swiatla dopuki nasz autobus nie wryje sie na skrzyzowanie. Gaz. Toczymy siew dol. Blyszczace wystawy kinkietow i zyrandoli, po drugiej stronie cukierki, obok koktajle. Samochody ciagle przepychaja sie w rytmie balkanskim, jak we wloszech wszytko na styk. Motory za to czasem rozlupywane jak orzechy wloskie jesli jest juz za bardzona styk. Nawet nie zauwazylem a po prawej siedza juz inni kolesie, tez eleganccy z tym ze jeden z reklamowka, gdyby nie to to moglbym ich pomylic z tym co siedzieli tam w czesniej. Na pierwszym sierdzeniu, przed dziadkiem co wlazl z tobolami, siedzi koles w pomaranczowawym polarku. Nie widze dokladnie bo ciemno juz i te swiatla ciagle blyskaja. Widze tylko ten polarek potylice i uszy. Ale wiem ze jego wzrok siega poza ta brudna szybe ktora ma przed oczami i poza ten brudny chodnik na ktory mimowolnie spoglada. Stop - czerowne swiatlo, klaksony, przepychanie i ruszamy dalej w dol na poludnie. Pomaronczowy polar dalej nieruchomo spoglada przez okno. Pewno sie zamyslil. Ale nad czym? Moze zmeczony po pracy sam nie wie o czym mysli. Ciekawe. Mnie sie balkanska muzyka juz skonczyla i teraz Play Mobi. Przed chwila przegralem u znajomych na mp3 playera – spoko. Skrecamy na wschod potem znowu w dol na poludnie. Na wystawach panele, mijamy sklepy z wykladzinami. Zaraz potem znowu kilka sklepow z panelami i dywanikami lazienkowymi. Krzesla, na pietrze restauracja, kierowca dodaje gazu. Teraz to pedzimy w dol. Oby zadna kobieta w czarnym mancie nie przechodzila przez droge. Diesel milknie, zwalniamy na swiatlach. Wokol dalej sklepy z panelami podlogowymi i wykladzinami. Potem coraz wiecej mebli. Widze katem oka ze pociagla glowa patrzy na mnie. Nie reaguje, wole muzyke Mobiego. Jedziemy dalej w dol a on dalej patrzy. Wyciaga z pod nog parasol i pokazuje na palcach „jeszcze dwa przystanki” . Przystanek stop. Po chwili jakis halas, kobieta krzyczy. Zasnela i teraz wybiega w pospiechu na ulice z czteroma wypchanymi reklamowkami. Jedziemy dalej. Mysle sobie ze ten Moby to swietnie pasuje do atmosfery autobusu, bo wszyscy tacy smetni i zaspani. Disco pop i balkanski chalas bardziej pasuje do okolicznosci poza autobusowych. Pociagla glowa pokazuje palcem nasz przystanek – wysiadamy.

czwartek, 9 kwietnia 2009

Czwartek

Czwartek w Iranie to dzien dla zmarlych. Chodzi o to aby o nich pamietac tego dnia i sie za nich modlic. Dzis wlasnie jest czwartek i zostalismy obdarowani zielonymi ogorkami - podszedl do nas pan z tacka ogorkow i nas poczestowal ( za darmo; ) - w zamian mamy sie pomodlic za jakis zmarlych. I tak kazdy czwartek poswiecony jest zmarlym, ale odkrylismy to dopiero teraz ; )

poniedziałek, 30 marca 2009

sprawozdanie z objazdu...

Z Kashanu udalismy sie do Esfahan, znaczy jest to taki Krakow Iranu - dobrze zachowana stolica panstwa z okolic XIV wieku. Zwiedzamy mosqi, walczymy z przekupkami na bazarze i pladrujemy restauracje. Mieszkamy troche z dala od 1,5 mln tlumu, w zasadzie w innym maisteczku w dzielnicy ogrodowej. Codziennie dojezdzamy taksowka do centrum, ktora podsyla i oplaca nam gospodarz tej ogrodowej rezydencji. Takze kazdy dzien konczymy i zaczynami od wysluchania mocnego disco songu z plytoteki kierowcy.

Autobusem przejezdzamy postynno-gorsko-stepowy odcinek do Shirazu i tam zostajemy przez 3 dni w domu dosc ortodoksyjnego chlpaka studenta. Znaczy cala rodzina zyje dosc tradycyjnie i poboznie dlatego tutaj najbardziej odczuwamy islamskosc tego kraju. Trafilo nam sie tam byc w Nowruz (nowy rok) czyli wczasie rodzinnego spotkania. Z synem gospodarza mielismy okazje podyskutowac na temat roznic w naszych religiach. Mysle ze oburzalo go w katolicyzmie to ze ksieza nie moga sie zenic i nie pracuja jak zwykli ludzie. Nam z kolei tlumaczyl ze hadzab jest dobry dla kobiet i ze jesli bysmy przeczytali pare madrych ksiazek to zrozumielibysmy dlaczego. Porownal zloto do kobiet, znaczy chodzilo o to ze jesli czegos miej to bardziej cenne. Czyli jesli mniej widac kobiety to jest ona bardziej cenna dla meczyzn. Znaczy mial w glowie duzo takich regulek ktore mysle, dosc bezkrytycznie przyjmowal, przez co moglismy odczuc jak naucza sie tu prostych ludzi. Nocowalismy tez w Shirazie jedna noc w mieszkaniu studenckim, znaczy jeden lokator byl studentem prawa i pracowal nocami jako takzowkarz. Drugi koles byl w sluzbe wojskowej - 18 bezzwrotnych miesiecy z zycia ktore oddaja w sluzbie panstwa. Smiali sie pokazujac na wszyte na mundurze etykietki jednostki i imienia zolnieza: "Tu jest napisane kto traci czas, a tu jest napisane gdzie on ten czas marnuje." Poza tym w Shirazie odwiedzilismy mauzolea Sadiego i Hafeza, 2 z 4 wielkich pisarzy Perskich oraz Persepolis. 

W Busher, zatoki zdecydowalismy sie nocowac w namiotach razem z Nourozowymi turystami. Udalo nam sie spotkac na przytanku autobusowym o 5 rano pare (znaczy maluzenstwo) z  Tehranu z ktorymi spedzilismy nastepne 1,5 dnia. Nad morze dotarlismy przed switem. Udalo nam sie zakupic swierzy chelb i spozyc sniadanie przy wschodzie slonca - dobry patent miod ze smiatana na kanapke. Na obiad udalo nam sie uzmarzyc swierze ryby z bazaru na mini ruszcie z aluminiowej kratki i kamieni. Kolacja tez byla recznie robiona takze  w sumie polowe dnia spedzilismy na przygotowywanie posilkow. Pozostaly czas spozytkowalismy na kapieli, smiganiu na rybackiej motorowce, spaniu i puszczaniu latawca. Kolejnego dnia rozstalismy sie z Teheranczykami i pojechalismy do Kangan. Tam znowu rozbilismy namioty w Nowruzowym terenie zageszczonym turystami. Zostalismy tam zaproszeni na obiad do sasiednich namiotow, czesto ludzie podchodzli i zagadywali takze milo spedzilismy tam czas. Monika schlodzila sie calym ubraniu kapiac sie w zatoce - na wybrzezu jest juz goraco. W Bandar Abbas bylo jeszcze cieplej - tam dotarlismy nastepnego dnia.
W 6 godzin odpoczelismy przed nastepna 24 godzinna podroza autobusem na polnoc kraju.

Teraz pisze z Mashadu, siedzimy u hospitality clubowego hosta juz od chyba 3 dni. Przedluzamy wize na nastepne 30 dni, zwiedzamy okolice i odwiedzmy znajomych w Mashadzie. Spotykamy tu wiele osob ktore sa dobrze zorientowane dobrze w sytacji polityczno spoleczniej wiec czujemy tu sie bardzo zachodnio. Ale o tym moze kiedy indziej...

sobota, 28 marca 2009

photos

نوروز - Nowruz

Już w czwartek, rozpoczyna się wzmożony ruch na drogach iranu. W tym roku w piątek, naszego 21 marca, wypada nowy 1388 rok. Stare sparciałe samochody osobowe wyległy na ulice. Poza nimi wszedzie tu obecne nowsze rozpoznawalne Peugoty Parsy, Sapie (tutejsza marka) i Kie Pride-y. Jadą z północy do Esfahanu i Shirazu, ze wschodu do Moshadu. Do miast turystycznych lub w odwiedziny rodzinne. Jadą z tobołami i kołami zaposowymi zawinietymi dywanem na dachu, całymi rodzinami, po trzy osoby z przodu, z dzieciakami z tył. Poza nimi Iranczycy tłoczą sie w pociągach i autobusach. Wsiadają po trzy cztery osoby na motory. Masa ludzi wyrusza w podróż. Na drogach miają gęste posterunki policji i postoje z pomocą medyczną. Przecinaja wąwozy skaliste, stepy pustynne i wszelkie tereny górzyste. Pod rekę zabierają rowniez zieloną trawę i złote rybki w nylonowym worku - elementy haft sin-u. Niektóre z rybek, nawet karmione cukrem, nie doczekają się nawet nowego roku. (Haft sin to odpowiednik naszej choinki - symbol ustawiany w mieszkaniu na święta składający się z siedmiu (haft) rzeczy zaczynajacych sie na litere s (sin) jak np. Sib - jabłko). Niektórzy jadą więc samochodami powoli, ostrożnie srodkiem jezdni blokujac ruch. Autobusy podążają sinusoidą od krawędzi drogi do pasa środkowego, znaczy taki styl mają kierowcy. Ciezarowki staraja sie blokowac lewy pas. Reszta kombinuje, slalomem wyprzedza na trzeciego, bez migaczy, prawą stroną , jak sie da. Ciagna się tak autostradami aby wieczorem dotrzeć do rodziny lub znajomych. Mogą też rozbić namoty w specjalnie przygotowanych i strzeżonych parkach miejskich. Wiele samochodow zatrzymuje się jednak w drodze, tak że wieczorem na chodnikach, pżoboczach, rondach, plażach, polach dźwigają się duze rodzinne namioty.

Następnego dnia, w "sylwesra", zaczynaja się rodzinne odwiedziny. Zwyczajowo odwiedzaja krewnych i znajomych przez następne dwa tygodnie. Rozpoczyna się równierz wielka tułaczka po atrakcjach turystycznych i kurortach wypoczynkowych. Pod kasami ustawiaja się kolejki po droższe w tych dniach bilety, na ulice wychodzą handlarze latawców,recytatorzy wierszów czy żebracy. Rozpoczyna się nieustanne filmowane wszytskiego i wszytkich, ustawianie do zdjęć i wchodzenie w kadr. Dzieci rozpoczynające dziś dwu tygodniowe wakacje, wyrywają się rodzicom, plączą pod nogami, wyrywają kwiatki i moczą buty w sadzawkach. Ziwdzanie zabytków, parków i pałaców umila słodka muzyka, zapach kwitnących kwiatów lub deser faludże, czyli lody makaronowe (ochyda:) ).
Nadchodzaca zmiana roku wywołuje ekscytacje członków rodziny u której mieszkamy. Dwunasta wybija w tym roku o 13:15. Zamiast fajerwerków jest wspólna rodzinna modlitwa. Na tą chwile wszyscy zbieraja się w salonie gdzie jest rozłożony Haft-sin. Ojciec rodziny prowadzi modlitwe a raszta przytakuje czy potwierdza jakimiś słowami. Dalej rodzina sklada sobie zyczenia i wysluchuje oredzia przywodcy duchowego Chameiniego który pokazal sie w TV. Ojciec wysluchuje rowniez z uwagą przesłanie noworoczne pana prezydenta. My zaś zjadamy pomarańcze z haft sinu o i zyczymy wszytkim szczesliwego nowego roku. Kolejne dni Nowruzu spedzamy z Iranczykami w podrozy po wioskach wzdluz zatoki Perskiej.
W  parkach, podworkach szkolnych, na chodnikach i rondach jest gesto od namiotow. Rano wiekszosc z nich jest zwijana i do godzinn popoludniowych jest w miare pusto. Wieczorem nowi lokatorzy okupuja co dogodnmiejsze miejsca. Obok namiotu rodziny czesto rozkladaja swoje dywany i tam przygotowuja obiady na butlach gazowych. W sasiednich namiotach czesto rezyduja krewni, tak ze moga wspolnie spozywac ryby w ryzu czy kebaby kurczakowe itp. W ciagu dnia dzieci rozrabiaja na placach zabaw, jezdza na rolkach, rowerach, gonia sie po parkach. Rodzice w ten czas zmywaja naczynia w pobliskich lazniach meczetowych czy szkolnych (gdzieniegdzie miasto rozstawilo beczki woda). Potem jest czas na integracje z sasiedztwem przy szklaneczce czaju.  W tym czasie mozna juz zaczac zwiedzanie turystycznych atrakcji w okolicy lub kompiele w zatoce. Mozna tez kupic badbadak (latawiec) od dracego sie, na przekor szumowi morza, obwoznego handlarza. Lubie patrzec jak ojcowie instruujac dzieci jak poprawnie operowac latawcami, w swym zaaferowaniu wyrywaja dziecia szpulki i jak w hipnotycznym transie wracajac do swych dzieciecych lat wpatruja sie kolorowe sylwetki swoich skrzydlatych zabawek niesionych wiatrem wolnosci i szczescia promienieja z radosci w blasku cudownego slonca.. podczas gdy niezauwazone dziecie niemal zanoszace sie placzem szarpia ich nogawki. Do poznych godzin nocnych trwa odpoczynek: wysiadywanie przy namiotach, spacerowanie po plazy czy biwakowanie na trawie. Wszytko to w bliskiej obecnosci setek turystow, wsrod okrzykow handlarzy, dymu ognisk i spalin samochodowych i turlajaych sie smieci. Znaczy nie tak do konca ralaksujaco. 

czwartek, 26 marca 2009

blogger

cos blogger.com szwankuje... moze z tego samego powodu dla ktorego nie mozna tu np. sciagnac "picasy" : "Thanks for your interest, but the product that you're trying to download is not available in your country @2006 Google

Wysylam posty mailami. a wiec nowe zdjecia: picasaweb.google.com/radoslaw.winkler/Esfahan?feat=directlink

Im bardziej na wschód...

Im bardziej na wschód tym więcej bezpańskich psów, tym więcej wysokich kolorowych krawężników. Więcej malowanych ciężarówek z melodyjnymi klaksonami. Więcej ludzi mieści się na motorze. Coraz częściej można zobaczyć butelke wetykniętą mięcey lusterko a kabine ciężarówki - patent na lodówkę, mycie szyb gazetami, chłopaków chodzących za rękę. Coraz wiecej coraz tanszych taksowek na ulicach.

tv

Mozna wieczorem usiąść na kanapie w wielkim salonie. Mozna, czując pod stopami jeden z kilku ogromnych perskich dywanów, dzielić ta przestrzeń z Irańczykami. Można z nimi wspólnie oglądać szkło telewizora. Można wspólnie z nimi, przeskakując po kanałach, oglądać żyły na napiętej twarzy nieznanego im Stinga, można słuchać Iran rocka, można z nimi podziwiać armeńskiego jazzmana, można przeplatać hip-hop z NY z absolutnie szmirowatym iran disco, można godzinami wpatrywać się kalejdoskopowe stylizacje, nierealne scenerie, karkołomne zmontowane stylizowane wideo klipy, wijące się murzynki nie tylko bez czadorów. Można na to wszytko spojrzeć ale nie da się pojąć dlaczego trzydziestoletni Irańczycy trawią video sieczke w rytm zajadłego disco. Czemu 70 letni staruszkowie chłoną epileptyczne obrazy rozbestwionych madonn, riki martinów i ich irańskich nieudanych odpowiedników... Znaczy w takich chwilach czuje wewnętrzny generalny brak spojnosci kognitywnej czy cos tam :)

środa, 18 marca 2009

کاشان - Kashan

Z Tehranu udalismy sie autobusem w strone Kaszanu, ang. Kashan, pers. (nieczytelne), czyt. Kasząn. Zamysł był taki zeby dotrzec do must see Iranu Esfahanu, zatrzymujac sie po drodze w uroczej miescinie. Jest tu wspanialy bazar oraz ciekawe rezydencje z dawnych czasow. To znaczy z czasow przed Pahlawowych i rewolucyjnych - czyli spokojnie mieszcza sie kategori poprawne politycznie. W przeciwienstwie do Azadi Tower w Tehranie. Jej symbolika po rewolucji ulegla znacznej rekonstrukcji . Znaczy jest to teraz wierza rewoluciji. W podziemnej jej czesci wygospodarowano muzeum ku czci Iranu, rewolucji, ludu oraz jej przewodcow. Mozna tam np. spotkac recznie robionego humoidealnedo robota przez iranskich studentow grajacego patetyczny hymn rewolucji albo futurystyczno socrealistyczne makiety np. Edukacji iranskiej.
Wracajac do Kaszanu, dzieki zyczliwosci miejscowych udalo nam sie zwiedzic dosc duza czesc okolicznych zabytkow bo poza ww. udalismy sie rowniez do wioski Abyaneh oraz na pustynie i slone jezioro. Znaczy z iranczykami to jest tak ze w ramach swojej goscinnosci dokladnie opracowuja plan wycieczek turystycznych swoich gosci i nie pozwalaja aby jakikolwiek atrakcyjny widok uciekł sprzed ich 10 mega pikselowych matryc. Dziwi wiec brak szelestu flashow japonskich turystow w tak turystycznych miejscach. Mozna sie jednak spodziewac iz inne powody maja tu znaczenie rozstrzygajace... Tak wiec Kashan bedziemy kojarzyc z bardzo uporzadkowanym planem dnia i precyzyjnym jego wykonaniem. Wczoraj udalo nam sie wyrwac chwile spontanicznosci i nie wziazc sugerowanej taksowki lecz zalapac sie na stopa.
Mloda zona, rownie mlodego kierowcy obchodzila wowczas swoje urodziny. Po drodze zatrzymalismy sie w takim skalistym wawozie z odrobina plaskiego terenu i trawy na dnie w celu celebracji urodzin. Obok innych piknikowiczow rozlozyli oni -mlode maluzenstow (wg. Moniki para wiec nie wiadomo) kocyk i szisze (po persku to inaczej na to mowia) . Mlody kierowca przyczail sie z tortem niespodzianka i ze sztucznym ogniem na swoja malzonke. My cala te sytacje poczytalimy za atrakcje turystyczna wiec skonczylo sie kolejnym naswietlaniu naszych wielo mega pikselowych matryc. Z kolei to mlada pare popchnelo do nagrywania filmow naszego wykonania 'sto lat' , na co mu odpowiedzielismy zkomasowanym atakiem z dubeltowki naszych obiektywow dajacych nam sile nagrywania przeciwnika rowna 17 mega pikselom w filmie i fotografi symultanicznie...
Apropo goscinnosci perskiej to sposobów jej wyrażania jest wiele. Bylismy goszczeni przez kilka dni w dosc małym mieszkani młodego małżenstwa. W tym czasie sponsorowali nam oni wszytkie posiłki, zachcianki typu ciasteczka na miescie, mapy iranu czy upominki dla przyjaciół nie wspominajac o taksowkach, metrze czy autobusach. Nie dotyczy to wyłacznie naszych gospodarzy. Przypatrujac sie pracy piekarzy z ulicznego chodnika zostalismy zaproszeni do srodka oraz obdarowali plackiem chleba. Przechodnie na ulicy widzac jak wytrzeszczamy oczy na widok ogromnych plackow chleba roznież nas czestowali. Często zdarza się że osoba z tłumu podchodzi i pyta czy nie potrzebujemy pomocy i nie ma to żadnego podtekstu bakszysz. W Kaszan bylismy podworzeni w pod points of interests i przeworzeni do rodzicow gospodarza na wszytkie posiłki w tym czasie. Dostaliśmy rownież w tym okresie osobne mieszkanie w centrum miasta. Irańczycy doskonale orientują się we wszystkim co warto zobaczyc w okolicy i usilnie tam prowadzą. Czasem jednak w swej goscinnosci przekraczali naszą granice suwerenności. Kontrolujac co pół godziny nasze położenie i stan wykonania zwiedzania. W kafejce internetowej Mohammad kontrolowal przez pół godziny stan naszego wykonania zadania: pisanie maili. Na szczesci się znudzil i dał nam pół godziny sam na sam z monitorem, po czym wrocił i kontynuował...

piątek, 13 marca 2009

تهران - Tehran

Tehran. Ogromne szare miasto ciagnace się pod zboczem gór Alborz. Rozległa płaszczyzna pokryta szarymi klockami budynków tanacymi w szarym smogu. Gigantyczna metropolia licząca 15 mln mieszkancow. Nieustanny ruch uliczny - jak krwiobieg tego miasta: chaotyczny, bezpardonowy, niebezpieczny. Spaliny samochodowe (glowny skladnik smogu) z biegiem dnia wypelnia ulice. Tak ze wieczorem nieprzyjemnie sie oddycha - powietrze kłuje w nos. Czteropasmowe aorty miasta opasane głebokimi rynsztokami i szerokimi chodnikami. Do mieszkań, często wysoko ogrodznych zbrojonym płotem, prowadza wąskie jednokierunkowe uliczki przeciete rynsztokiem po srodku. W gęstwinie budynkow giną nawolywania młezinów, tak ze to pianie koguta za miedzą lub okrzyki obwoźnego handlarza sluzą za budzik. Dzielnice miasta położone wyżej u zbocza gór są czystrze, przewiewne lecz droższe. Z centrum można do nich jednak jechac 5 godzin. 60 lat temu znajdowaly sie tam osobne miejscowosci słuzace jako miejsce wypoczynku teheranczyków, dziś są jednak wchłonięte przez metropolie. Południe miasta biedniejsze, a calość budowana bez żadnego pomyslu czy planu.

Po rewolucji nazwy ulic przechrzczono nazwiskami szachidow (znaczy menczennikow narodu iranskiego). Jeżeli w danej dzielnicy mieszkał zołniez który zginął, jednej z ulic w jego okolicy nadaje się jego imie. Tak więc ulice Rozane, Brzozowe i Tulipanowe po rewolucji kojarza sie raczej z męczeństwem. Niemniej pamieć ludzi do starych nazw nie ustała w Teheranie. Jedną z ulic nazwano imieniem zabojcy egipskiego polityka, przez co Egipt zerwal niegdyś stosunki z Teheranem. Zatloczone ulice poza bilbordami zdobia rowniez wizerunki menczennikow oraz Chomeiniego i Khameneiego. Podobnie sklepy okraszone (przymusowo/przepisowo) zaostały portretami owych duchowych przywodców. Sprawia to wrażenie że wielki brat Chomeini ciagle patrzy - ale o tym może innym razem...

sobota, 7 marca 2009

ايران - Iran - pierwsze wrazenia

W narozniku budynku przejscia granicznego na metalowym krzeselku, poslanym poskladanym kocem, siedzi grubszy facet. Przednim komodka, na niej maszyna kserujaca. Jest tam obok okna gniazdko z pradem, na blacie spoczywa stertka papierow. W komodce kubek, butelka wody i to chyba wszystko. Pewnie w kieszeni ma pieniadze w roznych walutach ktore oferuje przechodniom wymienic. Poza tym zajmuje sie kserowaniem formularzy potrzebnych do przejscia granicy - jest monopolista. Zyje z tego ksera i z tej wymiany walut, na tym swoim krzeselku na poskladanym kocyku.
Iran to kraj mezczyzn. Wiecej ich na ulicach w kafejkach, sklepach. Sa glosni, lubia wyrazac swoja opinie, nawet w pusta przestrzen. Sa takze rozmowi i weseli. Pierwsza rozmowe z Iranczykiem odbylem przy (mocnym) piwie w autokarze (w Turcji). W pierwszych slowach zapewnial ze turbanowcy sa zli i ze mnie kocha, ale byl wciety. Potem okazywali sie juz tylko coraz bardziej goscinni.

poniedziałek, 2 marca 2009

Carbo Medicinalis

hmm... ten macedoński Carbo Medicinalis nie jest tak słodki jak nasz... zostajemy jeszcze jeden dzień u Natalii, w Skopje :|

piątek, 27 lutego 2009

Чаршија


Wstapiłem w Чаршија [Czarsziji] (tureckiej dzielnicy miasta) na czaj do jednej z wielu kafejek. Klienci - albańczycy wyłącznie płci męskiej. Zdecydowana wiekszość w wieku ok. 50-tki, paru dziadków i niewielu młodszych. Gesto od oparów papierosowych. Przy kilku stolikach gra się w karty lub domino. Dookoła graczy zbierają się gapie. Przy innych stolikach albo się rozmawia albo ktoś samotnie siorbie jakiś napój. W rogu wisi telewizor, leci bundesliga. Dosiadłem się do dominowego stołu i zamówiłem czaj. Podają go po turecku w małych łezkowatych czarkach na aluminiowej tacce. Mocny jest. Do tego cukierniczka z rynienką na deklu. Też przygladam się grze. I to wszytko, dookoła mnie bariera językowa. Poza dialogami w zasadzie nie dzieje sie nic. Gra jest na mój gust losowa, znaczy celem jest zabicie czasu a sposobem układanie klocków, może wg. jakichś zasad bardziej skomplikowanych niż łączenie ilością oczek. Wyczuwalna jest również hierarcha społeczna tych gości. Ktoś gra, ktoś patrzy, z kimś sie nie rozmawia, komuś podaje się herbatę, ale wszyscy siedzą od rana w knajpie mając ten swój wiek produkcyjny - jak zapewne skomentowali by to niektórzy macedończycy.
Od czasu walk w Kosowie o niepodległość, do Macedonii wyemigrowało wielu albańczyków. W 2001 doprowadzili oni niemal do wojny domowej w Macedonii. Od tego czasu stosuki między tymi narodami pogorszyły się. Przed tem Czarszija była miejscem spotkań obu nacji stolicy. Dziś już tak nie jest. Sytacja pewnie jest jeszcze bardziej skomplikowana ale ponoć jest coraz gorzej...

czwartek, 26 lutego 2009

Macedonia

Skopje. Pierwszy spacer po miesicie. Nałogowe rozszyfrowywanie cyrylickich napisów. Rozszyfrowywanie ruchu ulicznego, charakteru narodowego Macedończyków, zwyczajów itd. - no pierwsze wrażenia. A potem, dzięki Natalii oczywiście, dodajmy Łukomskiej, dowiadujemy się pikantniejszych szczegółów. A to ze wielu potomków Aleksandra Macedońskiego rokrocznie ginie pod prysznicem z powodu nieszczelnych instalacji elektrycznych, że w ogóle oni to plotkarze okropni. Faktem jest ze ca. 50% ludności (1 mln) tego kraju mieszka w stolicy, no i że tu to się pono wszyscy znają. Że ambasador Polski mieszka w śmiesznie zfortecowanej rezydencji w albańskiej części miasta, że polonia podzieliła się na trzy stowarzyszenia, bo przecież zgody nawet w diasporze polskiej być nie może, że kiedyś to wielka Jugosławia i że Tito, i teraz Grecja przeszkadza w akcesji do NATO i że niezależność mała bo wszytko z importu. I tak to... Jak dziwnie jest być mieszkańcem kraju który wielkości polskiego województwa w połowie zasiedlonego przez mieszkańców stolicy, wielkości, dajmy na to, Wrocławia, który od dzieciństwa zajada się burkami i czyta w cyrylicy (lacińskiego alfabetu w podstawówce też sie uczy). Jak nieporównywanie inny jest świat gdy na południu nieprzyjazna Grecja, na wschodzie nieobliczalna Albania i Kosowo. I kraj zależny o wszystkiego w około. A do tego południe i słońce południowe nawet zimą choć nie grzejące to dające to przyjemne światło. Dalej knajpki i kafejki, osady cygańskie i góry wokół.


Mamy przyjemność mieszkać w budynku mnie kojażącym się z dawnymi czasami PRL-u. Właśnie nieszczelne instalacje elektryczne, kapiąca woda z rur, dymiące korki, cienkie ściany - zapewne cały ten folklor tamtych czasów.

wtorek, 24 lutego 2009

Autokar

Tym razem taki wygodny autostop, że autokarem z Polski do Macedonii. Spacyfikowani 4 filmami ledwo zauważyliśmy zmiany Krajów: to znaki inne, pasy na jezdni, krawężniki kolorowe, stylizacja bilbordowa czy ceny benzyny w innych jednostkach. jak pewien tirowiec można by oceniać kraje po stanie kibli przy autobanie i muzyki w radiu. takie to jest przekraczanie granic w piżamie.